Miesiąc temu w Domu Pomocy Społecznej w Szczytnie zmarła 43-letnia kobieta. Jej matka nie może pogodzić się z tym, co się stało. Za śmierć swojego jedynego dziecka obwinia personel placówki, który miał dopuścić się szeregu zaniedbań. - Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy – odpowiada dyrektor Henryk Wilga. Sprawą zajęła się już szczycieńska prokuratura.

Czy musiała umrzeć

SKARGA MATKI

Beata Katarzyna Jackowska przebywała w szczycieńskim DPS-ie od 21 grudnia ubiegłego roku. Najbliższą jej osobą była będąca w podeszłym wieku matka, także pensjonariuszka domu pomocy, tyle że w Olsztynie. Przez cały czas pani Joanna utrzymywała bliski kontakt ze swoją jedyną córką, często ją odwiedzała i dzwoniła do niej. Nie spodziewała się tego, co nastąpi we wtorek 2 lutego. Zaczęło się od z pozoru banalnego przeziębienia. Córka pani Joanny zachorowała w nocy z 27 na 28 stycznia. Jak relacjonuje kobieta w skardze skierowanej do starosty, wezwany na wizytę lekarz nie zbadał nawet chorej, tylko przepisał leki.

- „Nie stwierdził konieczności hospitalizacji, pomimo tego, że córka już cierpiała na oskrzelowe zapalenie płuc” - pisze Joanna Jackowska. Podczas ponownej wizyty lekarskiej 1 lutego także nie skierowano chorej do szpitala, choć, jak uważa matka, jej stan był wówczas krytyczny. Następnego dnia przed południem Beata Katarzyna Jackowska zmarła. „Zarzucam DPS w Szczytnie wręcz skandaliczną organizację pomocy zdrowotnej nad mieszkańcami, zwłaszcza personelowi opiekuńczemu, który widząc pogarszający się stan zdrowia córki od 29. 01. 2010 r. do 31.01. 2010 r. pozostawił ją bez żadnej opieki lekarskiej, co doprowadziło do zgonu mojej córki” - czytamy w skardze pani Joanny. Jej zdaniem to właśnie zaniedbanie leczenia stało się przyczyną zatoru płucnego, będącego bezpośrednim powodem śmierci.

SZEREG ZARZUTÓW

Kobieta stawia też szereg poważnych zarzutów dotyczących warunków panujących w szczycieńskiej placówce. Chodzi m. in. o jakość wydawanych posiłków. - „Nawet pies nie chciałby go jeść – tak mówiła mi córka” - pisze Joanna Jackowska w skardze. W tej sytuacji jej córka korzystała z restauracji i barów, co było dużym obciążeniem finansowym, a przecież, co zauważa matka zmarłej, wyżywienie w DPS jest wliczone w koszt pobytu. Zarzuca również pracownikom domu nierozliczanie się z konta depozytowego, na które wpływała część renty rodzinnej oraz zasiłek pielęgnacyjny. Ponadto oskarża ich o kradzieże rzeczy należących do córki, plądrowanie szaf, przez co trzeba było wymienić w nich zamki. Po śmierci jedynaczki matka miała nie otrzymać jej złotego pierścionka oraz zegarka. Joanna Jackowska domaga się, by w stosunku do dyrektora DPS-u oraz podległego mu personelu wyciągnięto środki dyscyplinarne.

MAJĄ SPOKOJNE SUMIENIE

Dyrektor Henryk Wilga stanowczo zaprzecza, aby Beata Katarzyna Jackowska nie miała zapewnionej odpowiedniej opieki medycznej.

- W dniu 28 stycznia został wezwany do chorej doktor Bączek, który ją zbadał w obecności matki. Stwierdził przeziębienie i przepisał leki, po które zresztą obie panie poszły do apteki – relacjonuje dyrektor. Przez kolejne dni pacjentka przyjmowała przepisane lekarstwa, a jej stan nie budził poważniejszych obaw, o czym świadczy chociażby to, że przez cały ten czas nie leżała w łóżku, tylko chodziła. Pensjonariuszka ponownie poczuła się gorzej z 30 na 31 stycznia. Wówczas zmierzono jej temperaturę i podano leki. Następnego dnia, 1 lutego drugi raz wezwano lekarza, doktora Romualda Tomaszka, który zbadał chorą, ale nie stwierdził nic niepokojącego. Jednak nazajutrz rano kobieta znów zaczęła się uskarżać na złe samopoczucie.

- Wtedy oddziałowa zadzwoniła na pogotowie. Mimo reanimacji pensjonariuszka zmarła. Przyczyną zgonu był zator płucny – mówi Henryk Wilga. Zarówno on, jak i podlegli mu pracownicy są zdania, że tej śmierci nie dało się zapobiec. Nie było też podstaw do tego, by skierować pacjentkę do szpitala.

- Sumienie mam spokojne, bo uważam, że zrobiliśmy to, co nas należało – mówi Krystyna Karwowska, kierownik oddziału, na którym przebywała Beata Katarzyna Jackowska. - Podczas drugiej wizyty doktor Tomaszek bardzo długo i dokładnie badał panią Kasię. Jej stan był na bieżąco monitorowany – podkreśla oddziałowa.

NIE MOŻEMY DO NICZEGO ZMUSZAĆ

Pracownicy DPS-u odpierają również inne zarzuty stawiane przez matkę zmarłej, w tym te dotyczące choćby jakości posiłków.

- Kasia była na diecie cukrzycowej, a sama kupowała sobie reklamówki słodyczy – wspomina pracownik socjalny Grażyna Łazicka. Potwierdza, że pensjonariuszka często stołowała się w mieście, ale był to jej wybór. Jak mówi dyrektor, mieszkańcy domu pomocy, mimo że mają diety dostosowane do swoich potrzeb oraz stanu zdrowia, nie zawsze się do nich stosują. - My nie możemy nikogo do niczego zmusić – podkreśla. Zapewnia też, że nie ma mowy o nieprawidłowościach dotyczących kont pensjonariuszy. Do pobierania z nich pieniędzy upoważniają oni zwykle pracowników socjalnych, którzy na prośbę podopiecznych wypłacają im potrzebne kwoty, odpowiednio dokumentując każdą taką transakcję. Z kolei Grażyna Łazicka zapewnia, że wartościowe przedmioty należące do zmarłej, zostały matce komisyjnie wydane. Niektóre z nich zabrał ze sobą kuzyn kobiety.

NIEMOŻLIWY RATUNEK

Czy rzeczywiście nie można było w porę zdiagnozować zatoru i uratować Beaty Katarzyny Jackowskiej? Zdaniem dyrektora DPS-u nie, ponieważ chorobę tę ciężko wykryć. Według niego nie miała ona żadnego związku z przeziębieniem. Przypomina również, że kobieta cierpiała na szereg innych schorzeń, które pośrednio mogły doprowadzić do zgonu. Doktor Krzysztof Bączek, który badał chorą kilka dni przed śmiercią, nie chciał komentować całej sprawy na łamach gazety. Zapewnił nas tylko, że zarówno on, jak i doktor Tomaszek dołożyli wszelkich starań, by wyleczyć pensjonariuszkę DPS-u. Potwierdził też, że z medycznego punktu widzenia nie należy łączyć zatorowości z zapaleniem oskrzeli.

PROKURATURA WYJAŚNIA

Postępowanie związane ze zgonem Beaty Katarzyny Jackowskiej prowadzi Prokuratura Rejonowa w Szczytnie. Pod koniec ubiegłego tygodnia dotarła do niej także skarga matki.

- Dołączyliśmy ją do sprawy ze względu na to, że podnosi ona nowe okoliczności i zdarzenia, o których wcześniej nie mieliśmy informacji – mówi prokurator rejonowy Dorota Krzyna, dodając, że skargę matki należy traktować jako zawiadomienie o przestępstwie. - Wszystkie punkty w niej zawarte będziemy po kolei wyjaśniać i wtedy zapadnie decyzja co dalej – zapowiada prokurator.

Matka zmarłej kobiety tłumaczeń dyrektora i personelu DPS-u nie przyjmuje do wiadomości. - Wiadomo, że będą się teraz bronić, ale wiem jedno – gdyby moja córka trafiła do szpitala, to pewnie nadal by żyła – mówi zrozpaczona kobieta.

Ewa Kułakowska/fot. A. Olszewski, M.J.Plitt