Zdarza się od czasu do czasu taki wieczór, który zawsze będzie kojarzyć się nie tylko z czymś wyjątkowo smacznym, z potrawą oryginalną czy przez jej niespotykany smak, sposób przygotowania czy też okoliczności podania.

Zresztą, nie ja to wymyśliłem, że receptą na ekstra wieczór przy stole jest przede wszystkim dobre towarzystwo, później dobre jedzenie i w końcu odrobina czegoś wspomagającego fantazję, rzecz jasna w ilościach tylko wspomagających, a nie dominujących. Najłatwiej, jak wiadomo, znaleźć dobry doping, trochę trudniej dobre towarzystwo, co nie dziwi w epoce telewizyjnej, która uwalnia od konieczności używania szarych komórek i języka w celach pozagastronomicznych. Ale gdy się uda... Tak się ostatnio zdarzyło, że gdy stanęła przede mną miseczka napełniona szarym płynem i niespotykanie pachnąca, rozpocząłem wstępne rozpoznanie kilkoma łyżkami i ze zdziwieniem spojrzałem na gospodarza. Postać to zresztą znana, już opisywana, stali czytelnicy może pamiętają kilka tygodni temu węgierski kociołek. - Co to jest? - zapytałem, bo zupa była świetna, o niezwykle oryginalnym smaku przypraw rzadko goszczących w naszych garnkach, z dalekim echem chlebowego zakwasu i czymś jeszcze, czego opisać nie potrafię, a co właśnie stanowiło o jej niezwykłej oryginalności.

- Ha! - twórca tego dania skromnie spuścił chabrowe oczęta - to nic specjalnego, tylko zupa cebulowa a'la Przypkowscy.

Zdarzało już mi się wielokrotnie spożywać zupę cebulową, nawet w Paryżu, skąd prawdopodobnie pochodzi i gdzie paryscy birbanci ratowali nią swe nadwątlone zdrowie, gdy nad ranem lądowali w nieistniejących już dziś halach. W takim jednak wydaniu jeszcze jej nie jadłem. Nazwisko Przypkowskich od lat bardzo dawnych jest kojarzone z polską kuchnią, a Tadeusz Przypkowski powszechnie uznawany za największego w historii polskiego gastronoma. To on, porównując sztukę gotowania do innych sztuk pięknych, powiedział kiedyś, że "każdy przepis to tylko model, płótno i farby - a dzieło sztuki zależy od tego, kto owe materiały weźmie do ręki i co z nich zrobi".

Nie przechwalając, udało się trafić tego wieczoru na prawdziwe dzieło sztuki. Bo czym różni się zwykła cebulowa od tego, co nam szczęśliwie podano? Przede wszystkim sercem, jakie włożono w jej sporządzenie. Poza tym zaś klasyczna zupa tego rodzaju jest niezwykle prosta w przygotowaniu, oczywiście jeżeli już mamy wcześniej ugotowany rosół. Wystarczy drobno posiekać parę główek cebuli, udusić na maśle, przetrzeć i połączyć z ćwiartką śmietany podprawionej mąką, zalać rosołem, posolić i popieprzyć, podgotować, a następnie ratować tym dobrem skacowaną łepetynę.

Zupa cebulowa Przypkowskich wymaga zdecydowanie więcej finezji. Przede wszystkim na każdą cebulę przypadać powinna kromka razowego chleba. Klasycznie posiekaną i uduszoną w maśle cebulę łączy się z przyrumienionym i pokruszonym razowcem, po czym zalewa rosołem i dodaje przyprawy. I tu dopiero następuje niespodzianka - gdyż są to rzadko goszczące w polskich zupach - poza pieprzem i solą - curry, gałka muszkatołowa, imbir i goździki. Wszystko to razem ugotowane przeciera się i podaje z chrupkim wytrawnym pieczywem. Jak twierdził Tadeusz Przypkowski, nasz były król Stanisław Leszczyński spóźnił się do Wersalu na ślub własnej córki, gdyż po drodze pochłonęło go właśnie gotowanie takiej właśnie zupy cebulowej. Sądząc po tym, co sam jadłem - wcale się nie dziwię.

Przedstawiona powyżej zupa świadczy, iż tradycje dobrej kuchni domowej w Szczytnie nie giną. Trzeba jednak traktować gotowanie nie jako dopust Boży, ale przyjemność zarówno dla siebie, jak i przyszłych konsumentów. Jeżeli tylko dodam, że tego wspaniałego wieczoru, jako kolejne danie miałem szczęście zjeść genialne ozory w szarym sosie, to duma z osiągnięć stosowanej ostatnio intensywnej diety szybko mi się ulotniła...

Wiesław Mądrzejowski

2005.12.07