PRZED SIEBIE

Może pojedziemy do Wielbarka, może do Rezerwatu Jałowców, może nad jezioro, bo upał?... Ile osób, tyle propozycji i wszędzie już byliśmy. Nasz szef - Klemens - ucina wszelkie spekulacje, wskakuje na rower i rusza po prostu przed siebie. Jak zwykle uciekamy z miasta i jedziemy leśnymi drogami. Kwitną poziomki i tylko patrzeć jak przemienią się w smakowite kuleczki. „Wiem, pamiętam ty lubiłeś poziomki, pełna garścią wyjadałeś z koszyka”..., ale niestety nie mamy możliwości śpiewania tej pełnej sentymentu pioseneczki, bo wyczuły nas... muchy. Pot zmieszany z zapachami wszelkich pachnideł tak zadziałał na te namolne owady, że przyczepiły się do nas. My na prawo – one na prawo, my na lewo – one na lewo. Istny czarny rój i taki kąśliwy. Przyspieszamy, one też przyspieszają i tak drażniąco brzęczą. Otoczeni obłokiem owadów docieramy do Lipnika. Obowiązkowo robimy przystanek w tym urokliwym zakątku. Chowamy się w cieniu wiaty i mamy wreszcie chwilę wytchnienia – muchy odpuszczają szturm. Z rozkoszą wypoczywamy podziwiając starannie wypieszczony teren. Przypominam wszystkim, że właśnie do Lipnika wybieramy się 21 czerwca z bibliotekarzami na rajd rowerowy.

Po krótkim wypoczynku ruszamy leśnymi drogami dalej, by w okolicach Małdańca wyjechać na szosę. Niestety muchy znów nas zwietrzyły i rojem otoczyły. Na szczęście w miejscowości Piecuchy odpuściły i tam zostały. Z szosy skręcamy w las i kolejny przystanek robimy w Kniejówce. Zakątek należący do Koła Łowieckiego „Knieja” przywołuje miłe wspomnienia, bowiem wielokrotnie w przeszłości stawał się miejscem naszych biesiad. Odpoczywamy, jemy zabrane z domu kanapeczki. Upał dokucza, dlatego ruszamy dalej. Kolejnym naszym przystankiem jest gościnne gospodarstwo agroturystyczne „Kamez”. Na nasze spotkanie wybiega Łatek obszczekując radośnie. Macha ogonkiem i cieszy z obecności gości, których rozpoznał. Schodzimy z rowerów i nie możemy się nadziwić, bo u państwa Kobusów nastąpiła wielka zmiana. Niestety chyba gospodarzy nie ma w domu, bo nikt nie wychodzi do nas. Mimo, iż mamy wielką ochotę rozejrzeć po kątach, to mijamy podwórko i kierujemy do szosy. Troszkę się ociągam, ponieważ z gospodarstwem w Wawrochach jestem szczególnie związana. Wspominam wszystkie miłe chwile, a to „Święto pieczonego ziemniaka” a to „Narciarski Bieg Mazurów”, a to jak byłam oborową i zajmowałam krowami, gdy Mariusz syn gospodarzy przygotowywał się do matury... „Kręcioły” łapią już zakręt, a ja jeszcze na podwórku tulę i pieszczę kudłatego „Łatka”. Wtem z zakamarków domu wychodzi rozpromieniona Ela - gospodyni i dalej nas zwoływać na swoje obejście. Nie umiemy odmówić i wracamy. Elżbieta pokazuje jakie poczynione zostały inwestycje i gdzie powstaje sala bankietowa wraz z niezwykłym piecem do wypieku chleba. Z podziwem stwierdzamy, że faktycznie w obejściu dzieje się oj dzieje. Otrzymujemy też już teraz zaproszenie, by 15-te urodziny „Kręciołów”, które wypadają za rok urządzić właśnie w Wawrochach. Do Eli dołącza Zdzisław i małżonkowie z dumą prezentują swoje włości. Zmiany w gospodarstwie agroturystycznym wielkie, ale jedno jest niezmienne – serdeczność Eli i Zdzisława.

Grażyna Saj-Klocek