Marianna Olender ze Szczytna nie może się pogodzić z tym, w jaki sposób jej umierająca na raka matka została potraktowana w szczycieńskim szpitalu. Lekarz dyżurny, mimo skierowania, najpierw nie chciał jej przyjąć, a potem w obecności chorej stwierdził, że jakiekolwiek leczenie nie ma sensu, bo "wszystko i tak skończy się w ciągu trzech dni".

Niechciani pacjenci

BATALIA O PRZYJĘCIE

Na początku marca mama Marianny Olender trafiła na oddział chirurgii szczycieńskiego szpitala. Diagnoza lekarzy brzmiała jak wyrok: rak jelita grubego z przerzutami. Na jakikolwiek ratunek było już za późno.

- Mieliśmy świadomość tego, że nic się nie da zrobić. Chcieliśmy jednak, aby mama jak najmniej cierpiała - mówi pani Marianna.

Po operacji kobieta została wypisana do domu. Tu opiekę nad nią sprawował doktor Andrzej Lipiński, który prowadzi hospicjum domowe. Stan chorej był jednak na tyle poważny, że lekarz uznał za konieczne ponowne skierowanie jej do szpitala.

- Miał nadzieję, że tam udrożnią mamie jelito, aby mniej cierpiała w ostatnich dniach życia - opowiada Marianna Olender.

Tymczasem rodzinę chorej spotkał srogi zawód. Lekarz dyżurny, mimo skierowania od doktora Lipińskiego, odmówił przyjęcia pacjentki.

- W obecności mamy, która była jeszcze przytomna wykrzykiwał, że jakiekolwiek leczenie nie ma sensu, bo wszystko i tak skończy się w ciągu trzech dni. Zarzucił nam też, że chcemy pozbyć się kłopotu, bo akurat idą święta - relacjonuje Marianna Olender. - Proszę sobie wyobrazić, co czuła mama, słysząc te słowa - nie kryje goryczy.

Zdesperowana, skontaktowała się z doktorem Lipińskim. Zrobił on chorej prześwietlenie i po raz drugi wypisał skierowanie. W końcu kobieta została przyjęta do szpitala. Po tygodniu odłączono ją od tlenu i wypisano do domu. Zdaniem córki, umierającej kobiecie nie ulżono w należyty sposób w cierpieniach. Po trzech dniach od wypisania, mama pani Marianny zmarła. Od tego czasu minął ponad miesiąc, ale rodzina wciąż nie może się pogodzić z tym, jak potraktowano chorą.

- Przez całe życie mama płaciła składki zdrowotne, sporadycznie korzystała z usług lekarza rodzinnego, a na koniec służba zdrowia obeszła się z nią tak "profesjonalnie" - mówi Marianna Olender.

NIEUZASADNIONE SKIEROWANIA

Lekarz, który przyjmował chorą, nie przypomina sobie całego zdarzenia. Nie wyklucza jednak, że mógł zareagować nerwowo.

- Nie pamiętam, co mówiłem i jak się zwracałem do rodziny. Mamy masę skierowań na chirurgię, często nieuzasadnionych, więc w natłoku zajęć coś takiego mogło się zdarzyć - mówi lekarz, który nie chce ujawniać swoich personaliów.

Według niego oddział chirurgiczny nie jest miejscem dla nieuleczalnie chorych.

- Mamy tylko 40 łóżek. Gdybyśmy przyjmowali wszystkich ze skierowaniami, nie starczyłoby nam miejsc. To lekarz na izbie ma weryfikować, kogo przyjąć.

Jak ustosunkowuje się do pretensji rodziny, która ma żal o to, że w sposób mało delikatny potraktował chorą?

- Rozumiem ich rozgoryczenie. Jednak jak ktoś ma raka, to umiera i trzeba się z tym oswajać - uważa lekarz.

SZPITAL NIE JEST Z GUMY

Dyrektor szczycieńskiego szpitala Marek Michniewicz potwierdza, że placówka nie jest przystosowana do prowadzenia opieki paliatywnej, lecz zupełnie innego typu usług. Aby je dobrze wykonywać, musi przestrzegać rygorów narzuconych przez Narodowy Fundusz Zdrowia.

- Są wyznaczone szpitale w Piszu i Olsztynie, w których są oddziały paliatywne. Tacy pacjenci do nas w ogóle nie powinni być kierowani - mówi dyrektor Michniewicz.

Podkreśla, że nieuleczalnie i przewlekle chorzy wymagają specjalistycznej opieki, której szczycieńska lecznica nie jest w stanie im zapewnić.

- Na oddziałach paliatywnych na dwóch pacjentów przypada jedna pielęgniarka, tymczasem u nas pięćdziesięcioma osobami opiekują się dwie siostry.

Według dyrektora Michniewicza szpital nie może sobie pozwolić na odstępstwa od obowiązujących reguł.

- Muszę myśleć o pacjentach w fazie ostrej. Jeśli zrobię tu geriatrię albo paliatyw za darmo, to pojawi się problem z nagłymi przypadkami. Szpital nie jest z gumy.

Dyrektor nie wyklucza jednak, że wraz z rozbudową lecznicy, pojawi się szansa na utworzenie w Szczytnie oddziału paliatywnego.

POMÓC MUSZĄ WSZYSCY

Argumenty, na które powołują się lekarz dyżurny oraz Marek Michniewicz, nie przekonują doktora Andrzeja Lipińskiego.

- Pacjentem nieuleczalnie chorym powinni się zajmować wszyscy - zarówno ja, jak i lekarz rodzinny oraz szpital - uważa.

Potwierdza, że podobne przypadki, jak ten opisany przez Mariannę Olender, nie należą do rzadkości. Doktor Lipiński nie kryje również, że postawa niektórych kolegów po fachu bardzo go irytuje.

- Są sytuacje, kiedy pacjentowi przebywającemu w domu nie można już pomóc i konieczna jest hospitalizacja. Jeżeli nasz szpital to odrzuca, to bardzo mi przykro. Podobne przypadki oceniam w kategorii zaniechania swoich obowiązków - mówi Andrzej Lipiński.

Uważa też, że odsyłanie nieuleczalnie chorych do oddalonych od Szczytna placówek w Piszu czy Olsztynie to nie najlepsze rozwiązanie.

- Rodziny nie mogą wtedy być przy najbliższych, bo wielu osób nie stać nawet na kupno biletu - mówi doktor Lipiński.

Ewa Kułakowska

2006.06.07