Bardzo podoba mi się pomysł organizowania „Biegu Niepodległościowego”. Wielkie słowa uznania kieruję do pomysłodawców i tych wszystkich, którzy z urzędu oraz społecznie pracują przy tworzeniu i obsłudze tej imprezy. Wspaniała impreza została zainaugurowana rok temu.

KIJE, ROLKI, ADIDASY- 3 KROTNE ZALICZENIE NIEPODLEGŁOŚCIOWEJ TRASY

Brałam w niej udział zdobywając wówczas w swojej kategorii II zaszczytne miejsce. W tym roku zawody zostały rozbudowane. Do wyboru były aż trzy konkurencje: marsz na kijach; jazda na rolkach i bieg. Pomyślałam więc sobie, że skoro rok temu biegłam, tym razem pomaszeruję z kijami i za pomocą internetu dokonałam takowego zgłoszenia. Moi znajomi, którzy wiedzą, że lubię rolki bardzo się zdziwili, że nie wybrałam tej konkurencji. Tłumaczyłam więc wszystkim, że wyścigi na rolkach mnie nie interesują ponieważ jazda w tłumie po zasypanym listowiem podłożu jest niebezpieczna. Zresztą listopad to taka pora, kiedy pada deszcz, jest mokro więc te czynniki dodatkowo oddalały mnie od tego pomysłu. Jednak, gdy dokonywałam zapisu do marszu, przy okazji zobaczyłam, iż chętnych do tej drugiej dyscypliny jest niewielu. Dodatkowo od organizatorów telefonicznie dowiedziałam się, że start dla rolkarzy będzie odbywał się nad brzegiem jeziora i ja nie będę musiała tam zjeżdżać. W niedzielę 9 listopada podjęłam decyzję, że pakuję rolki w plecak, kije biorę do ręki i idę na Plac Juranda i jak pokonam trasę na kijach, to potem przemierzę ją na rolkach. W punkcie zawodów odebrałam nr startowy oraz okolicznościową koszulkę dla kijkarzy oraz dokonałam zapisu na rolki. Punktualnie o 10-tej pan Starosta Jarosłach Matłach strzałem z pistoletu wypuścił nas na trasę. Postanowiłam pójść na całość, by szybko dotrzeć do mety i zdążyć zamienić adidasy na rolki. Ruszyłam ostro. Wprawdzie nie lubię maszerować po takim podłożu, wolę leśne ścieżki, ale dla zabawy i tak można. Z rozmachem i wielkim impetem wybijałam rytm. Stukot moich kijków aż huczał mi w głowie. Nie byłam pierwsza, idące przede mną osoby niosły kije, niektóre biegły. Nie miałam zamiaru biec, nie miałam też zamiaru nieść podpórek. Skoro marsz na kijach, to marsz. Tuż przed mostkiem pierwszy doping wykrzykiwany przez pierwszą damę ze Straży Miejskiej Ewę dodał mi skrzydeł. Poczułam się taka dumna i dowartościowana, że pełniąca służbę koleżanka mnie mobilizuje do zwiększenia tempa. Nie było to łatwe, rozwiązał mi się but a ja nie chciałam zatrzymywać się, by zająć się sznurowadłem. Nie był to wielki problem, ale problem powstał, gdy zbyt mocno odpiłam się od twardego podłoża i... złożył mi się kij. Natychmiast uniosłam go do góry i na nowo poskręcałam. Natychmiast przypomniałam sobie pierwsze wyprawy z tym sprzętem, gdy ludzie za mną krzyczeli „a gdzie pani zgubiła narty”. Nie wiedzieli wówczas, że uprawiam nowy, nieznany jeszcze sport. Podczas tego marszu wokół jeziora przypomniałam sobie też czasy, gdy wspólnie z Moniką Hausman-Pniewską tworzyłyśmy grupę „Włóczykijów” i wędrowałyśmy brzegiem Dużego Domowego docierając w najodleglejsze zakamarki. Muszę gdzieś poszukać zdjęć z tamtych czasów, gdy stoimy w okolicach Korpel przy starych, rosochatych wierzbach. Właśnie w pobliżu Nadleśnictwa Korpele znów złożył mi się kij. Szybko go poprawiłam. Muszę chyba wymienić kije, za dużo dostają w kość i zawodzą. Jeszcze na takiej trasie można poprawić, ale z tymi kijkami miałam niesamowitą przygodę w górach na stoku w Małym Cichym. Gdy jestem w Mrągowie na G4W, to nie używam tam podpórek, ale na prawdziwym stoku jest to niezbędne. Właśnie na stok zabrałam swoje kije do nordic walkingu i gdy się tam wysypałam, przy pomocy kijków próbowałam podnieść, z całej siły oparłam się na nich, a one... się złożyły. Tyle myśli, tyle wspomnień, a tu już meta. Nawet się nie zmęczyłam. Brawa!!! Na mojej szyi zawisa medal. Zbieram gratulacje i uściski. Dziękuję i natychmiast pędzę po plecak z rolkami. Dopingująca mnie rodzinka w kąplecie. Mam niezły czas i zwalniam tempo, bo do 11-tej spokojnie zmienię obuwie. Syn pomaga założyć rolki, synowa opiekuje się moimi kijkami, tylko mąż kręci głową i pewnie myśli, ta moja mała to niezniszczalna babka. Niezbyt liczna grupka rolkarzy, ale to fajnie bo już wiemy, że nie będziemy sobie przeszkadzać. Organizator pan Jerzy Cimoszyński ostrzega, że na mostku ślisko, wyjaśnia też, że jedziemy jedynie rekreacyjnie, a nie na wyścigi. Znów strzał z pistoletu dokonany przez pana Starostę i ruszamy. Znów przy mostku doping pięknej pani Ewy (do twarzy jej w służbowym mundurku) i oczywiście na deskach czuję jak lecę, ale w ostatniej chwili odzyskałam równowagę i pomknęłam w dal. Jedzie mi się dobrze, za półwyspem nie ma liści i można rozwinąć skrzydła. Mimo, iż wiem że to tylko zabawa, bo nie ma zwycięzców, to adrenalina podnosi się wysoko, wysoko i już z górki w okolicach Kamionka mknę jak strzała. Czuję się wspaniale, jestem szczęśliwa – robię to co lubię. Gdy słyszę „pani znów?” wpadam na szaleńczy pomysł, skoro przeszłam na kijach, przejadę na rolkach, to może pobiegnę? Ta myśl kiełkuje w mojej głowie nagle i natychmiast przeradza się w decyzję – biegnę. Przyspieszam, pędzę niczym wiatr, ale w alei starych brzóz i klonów zwalniam. Trasa usłana listowiem, a jeden z listków klonu przyczepia się do mojego koła i fajnie furkocze. Już widzę „Zacisze” a za restauracją meta. Znów brawa, gratulacje i drugi medal. Moja rodzinka nie dziwi się, że decyduję się na bieg, a synowa podpuszcza „byłabym rozczarowana”. Nie czuję zmęczenia. Znów mam dużo czasu, by przygotować do biegu głównego. Jednak najpierw muszę się zapisać. Niestety w biurze zawodów dowiaduję się, że lista zamknięta. Miłe panie podpowiadają jednak, że w namiocie obok koledzy wydają koperty z czipami pomiaru czasu, gdy ich przekonam – one mnie zapiszą. Gdy panowie dowiedzieli się, że już szłam na kijach, jechałam na rolkach, a teraz chcę pobiec – wydali kopertę

i zostałam zapisana. O ho ho, ależ tłum biegaczy i ja wśród nich. Znów strzał pana Starosty i ruszamy. Nie jestem biegaczką, ale wiadomo jazda na rowerze, rolkach, nartach, marsze z kijami powodują, że mam kondycję i niezłą tężyznę fizyczną. Tuż koło fosy znów doping od Ewy - najpiękniejszej kobiety w mundurze i moja prośba do niej, by mnie popchała dla rozgrzewki, co czyni kładąc mi rękę na plecach i faktycznie pomagając w podbiegu. Był to fajny gest z jej strony. Do mety dotarłam... trzecia... oczywiście od końca. Dla słów pochwały jakie pod moim adresem wygłosił komentator Zbigniew Stasiłojć warto było pokonać triatlon. Cóż byłam jedyną zawodniczką, która brała udział w trzech konkurencjach i uczciwie je zaliczyła. Znów medal, gratulacje, uściski. Nawet pani Burmistrz Danuta Górska oraz pan Starosta uścisnęli moją dłoń i nie szczędzili słów uznania. Z gratulacjami pospieszyli moi redakcyjni koledzy Irek Zieliński oraz Grzegorz Pietrzyk. Zasłużyłam na gorącą herbatę, którą z ochotą wypiłam oraz na przepyszną grochówkę serwowaną przez państwa Albrecht właścicieli restauracji „Zacisze”.

Wyczyn był niesamowity i jedyny w swoim rodzaju, więc miło było słuchać słów uznania i pochwały za trzykrotnie pokonanie niepodległościowej trasy.

Grażyna Saj-Klocek