W ubiegłym tygodniu w Muzeum Mazurskim, które ostatnio coraz częściej zaskakuje mieszkańców miasta rozmaitymi wystawami, odbył się wernisaż rysunków znanego polskiego plastyka Edwarda Lutczyna.

... I po świętach

Artysta miał nawet osobiście zawitać w progi tej szacownej placówki, ale niestety stało się inaczej. Powód był dość prozaiczny - po niedawnym wypadku samochodowym artysta unika wszelkich aut i podróżuje tylko ekspresowymi pociągami. Te, jak wiadomo, omijają nasze miasto, więc mimo że teoretycznie było mu po drodze - jechał w dniu wernisażu z Warszawy do Gdańska - nijak nie mógł wpaść do Szczytna. Honory gospodarza wystawy pełniła zatem Monika Ostaszewska-Symonowicz wraz z mężem.

Dwie nieduże sale wystawowe miejscowego muzeum wydają się jednak zbyt małe do wystawienia większej ilości prac, nie mówiąc już o publiczności, która jeśli dopisze, z trudem mieści się w tak ciasnych wnętrzach.

Tym razem w muzeum było świątecznie i kolorowo, wystawa miała bowiem charakter poświątecznych reminiscencji artysty, ale na wesoły, satyryczny sposób.

Składały się na nią nie tylko rysunki, ale także pocztówki, plakaty i kalendarze, te ostatnie o charakterze reklamowym. Można było też zobaczyć autorskie pierwodruki, dzięki czemu możliwe stało się porównanie rękodzielniczej pracy artysty z seryjnymi wydrukami na wielonakładowych maszynach drukarskich.

Najbardziej zaskakującym elementem wernisażu były nie dzieła komercyjne, a wielkoformatowe kotyliony-motyliony, bajecznie kolorowe dzieła, które artysta wykonał nie na jakieś konkretne zamówienie, ale dla własnej przyjemności, dla relaksu.

Podczas oglądania wystawy można także nabyć pocztówki - pierwodruki autorskie, nigdzie indziej nie dostępne w handlu. Wystawa ma potrwać jeszcze do końca lutego i na pewno warto ją zobaczyć.

Marek J. Plitt

2004.02.04