Tegoroczny Hunter Fest miał przejść do historii pod względem rozmachu i liczby zagranicznych gwiazd muzyki rockowej. I przeszedł, tyle że z zupełnie innych powodów. Festiwal zakończył się skandalem - aż cztery znane zespoły odwołały swój przyjazd, a zdezorientowani i rozżaleni fani niemal do samego końca byli pozbawieni jakichkolwiek informacji na ten temat. Występ odwołał też szczycieński Hunter, zrywając przy tym współpracę z głównym organizatorem imprezy i swoim menedżerem, Arkadiuszem Michalskim. Wiele wskazuje na to, że była to ostatnia edycja festiwalu.

Fest skandal

DZIEŃ PIERWSZY: BEZ GWIAZD, BEZ INFORMACJI

Miało być tak pięknie - trzy dni koncertów na rozległym lotnisku w Szymanach, a do tego jeszcze gwiazdy metalu z najwyższej światowej półki. Szósta edycja zapoczątkowanego w 2004 r. Hunter Festu mogła na dobre utwierdzić mocną pozycję szczycieńskiego festiwalu w kalendarzu największych letnich imprez muzycznych w kraju. Tak się jednak nie stało. Już na dzień przed rozpoczęciem, w środę 22 lipca z terenu lotniska w Szymanach od pierwszych festiwalowiczów zaczęły napływać niepokojące wieści. Na polu namiotowym brakowało przenośnych toalet oraz prysznicy, a budowa całej festiwalowej infrastruktury szła bardzo powoli. W czwartek stało się jasne, że pogłoski o organizacyjnych potknięciach nie są plotkami. Na stronach internetowych gwiazd pierwszego dnia festiwalu, zespołów Machine Head, Arch Enemy i Epica pojawiły się oświadczenia informujące, że nie przyjadą one na koncerty. Swój występ odwołał też oczekiwany przez fanów Tiamat ze Szwecji. Grupy tłumaczyły to trudnościami w produkcji imprezy oraz niewywiązaniem się organizatora z warunków finansowych. I choć pierwsze zespoły szóstej edycji Hunter Festu miały wyjść na scenę już o 15.00, to na lotnisku o tej porze zalegała głucha cisza. Mijały kolejne godziny, a festiwalowicze nadal nie mogli się doczekać już nie tylko występów, ale także jakichkolwiek informacji. Przed namiotem, gdzie zamieniano karnety na specjalne opaski, w palącym słońcu, stał tłum ludzi. Większość z nich przyjechała do Szyman z najodleglejszych stron kraju - z Krakowa, Kielc czy Wrocławia. Fani rocka nie ukrywali swojej irytacji z powodu panującego chaosu.

- Jechałem tu 400 kilometrów, specjalnie brałem urlop. Przyjeżdżam i okazuje się, że zespół, na który się nastawiłem, nie zagra - denerwował się mężczyzna w średnim wieku, próbując dowiedzieć się od osób z obsługi, czy w czwartek w ogóle zaczną się jakieś koncerty. Inni z kolei zastanawiali się, czy jest sens zostawać w Szymanach. Wielu festiwalowiczów zapowiadało, że będzie się domagać zwrotu pieniędzy za bilety. Dopiero późnym wieczorem na scenie pojawili się pierwsi muzycy. Zagrały przeważnie mało znane polskie zespoły oraz Jelonek.

- Takich wykonawców to ja sobie mogę posłuchać w klubie za 20 a nie za 100 złotych - podsumowywał jeden z uczestników imprezy. Główny organizator Hunter Festu, Arkadiusz Michalski z firmy A&M Agency wydał oświadczenie późnym wieczorem. Zapewniał w nim, że festiwal, mimo okrojonego programu, się odbędzie. Przyznał jednak, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. „Niestety, przerosła mnie produkcja tak wielkiego wydarzenia, co sprawiło, że dopiero teraz kończono są prace związane z budową infrastruktury całego miasteczka festiwalowego” - czytamy w oświadczeniu.

DZIEŃ DRUGI: HF BEZ HUNTERA

W piątek muzyczni gospodarze festiwalu, czyli członkowie zespołu Hunter, wydali oświadczenie, że nie zagrają podczas imprezy. Muzycy w ten sposób chcieli pokazać, że nie są współorganizatorami Hunter Festu. Decyzja zespołu wywołała burzę wśród i tak już zdenerwowanych fanów ciężkiego grania. Zarówno na polu namiotowym, jak i na forach internetowych wrzało, jednak zdania były podzielone.

- W sumie nie dziwię się Hunterowi, bo ludzie, którzy podchodzą do tego bardzo emocjonalnie mogą winić zespół za to co się dzieje, chociaż to ich manager nawalił - podzieliła się z nami swoją opinią Asia, która przyjechała na festiwal spod Warszawy. Nie brakowało także głosów krytyki pod adresem zespołu. - Moim zdaniem grupa Hunter nie powinna odcinać się od festiwalu, skoro firmuje go swoją nazwą - uważa Szymon, który aby zobaczyć swoich muzycznych idoli przyjechał aż z Kielc. Największe oburzenie wywołała jednak cała organizacja imprezy bądź, jak zgodnie wyrazili się przybyli na miejsce fani metalu, jej brak.

- Gdy tu przyjechaliśmy, to nie było nawet toi toi. Za potrzebą musieliśmy chodzić do lasu - mówił Kacper z Warszawy. Sanitariaty pojawiły się dopiero w czwartek po południu. Podobnie było z prysznicami, których ustawiono za mało. Ponieważ obowiązywał zakaz wnoszenia na teren pola namiotowego butli z gazem, uczestnicy mieli problem z przyrządzeniem sobie ciepłych posiłków czy choćby zdobyciem wrzątku.

- Ludzie kombinują coś z grillami, grzeją na nich wodę - relacjonował Kacper. Do tego drugiego dnia uczestnicy znów nie doczekali się żadnych wiadomości na temat przebiegu festiwalu.

- Wszystkie informacje rozchodzą się pocztą pantoflową jako plotki - mówił Szymon, który o odwołaniu występu Machine Head i Arch Enemy dowiedział się telefonicznie od swoich znajomych. Zdaniem wielu festiwalowiczów, organizator celowo odwlekał podanie do wiadomości, że grupy nie zagrają.

- Na pewno wiedział o tym dużo wcześniej, bo przecież na takich imprezach nikt nie odwołuje koncertów z dnia na dzień. Specjalnie poinformował o braku zespołów z takim opóźnieniem, żeby jak najwięcej osób tu przyjechało i zamieniło karnety na opaski - twierdzi Szymon.

Problemy organizacyjne tegorocznej edycji Hunter Festu rzuciły cień na wydarzenia muzyczne. Wszystkie koncerty podczas trzech dni festiwalu rozpoczęły się z dużym opóźnieniem, w dodatku kolejność grających zespołów nie zgadzała się z umieszczoną na stronie internetowej rozpiską, co wprowadziło dodatkowe zamieszanie. Zdarzało się, że ludzie przyjeżdżający według planu na koncert swoich idoli na miejscu dowiadywali się, że zespół, na który czekali, już zagrał. Natomiast dobrym pomysłem było występowanie zespołów na przemian na dwóch scenach, co pomogło uniknąć długich przerw technicznych. Rozgoryczeni fani dali upust swoim emocjom podczas piątkowego koncertu. Z ciepłym przyjęciem spotkali się członkowie zespołu Lipali, choć publiczności nie spodobało się to, że muzycy nie mogli bisować. Zebranym pod sceną nie przypadła do gustu walijska grupa Funeral For a Friend. Podczas dość krótkiego występu dało się słyszeć głosy niezadowolenia i okrzyki „come back home”; w rezultacie zdenerwowani muzycy dość szybko zeszli ze sceny i koncert skończył się w niemiłej atmosferze. Nastroje podbudowali występujący jako ostatni Flapjack, którzy porządną dawką ciężkiej muzyki rozładowali napięcie. Uczestnicy imprezy w różny sposób okazywali swoje niezadowolenie spowodowane kiepską organizacją. W miasteczku na każdym kroku można było usłyszeć pełne emocji rozmowy oraz ironiczne żarty. Grupa fanów zespołu Arch Enemy szybko przygotowała transparent, na którym widniało hasło „Arek Enemy”. Gorzkie komentarze budziły też sprzedawane na straganach koszulki 6. edycji Hunter Fest z widniejącymi na nich nazwami zespołów, które nie wystąpiły.

DZIEŃ TRZECI: MOTÖRHEAD NA FINAŁ

Honor szóstej edycji metalowego święta uratował ostatni dzień. Tak jak zapewniał organizator, w sobotę wystąpiły wszystkie zapowiedziane wcześniej zespoły, choć w zmienionej kolejności. Z godziny na godzinę na terenie lotniska przybywało fanów ciężkiego grania czekających, aż na scenie pojawią się: Vader, Tarja Turunen, Acid Drinkers i wreszcie Motörhead. Gdy rozległa się muzyka, nikt nie pamiętał już o mających miejsce podczas ostatnich dwóch dni problemach.

Skaczącym w takt gitarowych riffów ludziom nie przeszkadzał nawet padający z przerwami deszcz. Oczywiście najcieplej zostali przywitani muzycy legendarnej brytyjskiej grupy Motörhead, którzy zawładnęli rozgrzaną przez wcześniejszy występ Acid Drinkers publicznością. Sobotni koncert okazał się sukcesem, jednakże nie zdołał całkowicie zatrzeć wspomnień z dwóch poprzednich dni festiwalu. Dla sporej grupy festiwalowiczów przynajmniej częściową rekompensatą za całe zamieszanie było pojawienie się we wczesne sobotnie popołudnie na polu namiotowym członków zespołu Hunter. Tak jak zapowiadali dzień wcześniej w rozmowie z fanami, przyjechali po to, by zagrać tu akustyczny koncert. Młodzi ludzie ciasnym kręgiem otoczyli artystów i śpiewali razem z nimi. Zdecydowana większość nie winiła zespołu za zaistniałą sytuację i ze zrozumieniem przyjęła tłumaczenia jego lidera o tym, że grupa nie ma nic wspólnego z chaosem organizacyjnym. Tylko nieliczni z ironią komentowali zaimprowizowany na polu koncert, a jeszcze inni przyznawali, że woleliby usłyszeć grupę na scenie, a nie w biwakowej scenerii. Przeważały jednak pozytywne opinie.

- To najlepszy koncert tego zespołu, na jakim byłem - dzielił się swoimi wrażeniami jeden z chłopaków.

KREDYT SIĘ WYCZERPAŁ

W związku ze skandalem wokół organizacji tegorocznego Hunter Festu Arkadiusz Michalski zapowiedział, że była to już ostatnia impreza i za rok festiwal raczej nie dojdzie do skutku. Winą za całe zamieszanie obarczył jednego z internautów, który rzekomo wcześniej rozpowszechniał nieprawdziwe informacje na temat całego przedsięwzięcia. O ustosunkowanie się do całej sytuacji poprosiliśmy lidera grupy Hunter, od początku firmującej swoją nazwą festiwal. Paweł Grzegorczyk tłumaczy, że zespół nie mógł pozwolić na to, by ponosić odpowiedzialność za organizatora, zdarzenia i decyzje, na które nie miał wpływu.

- W efekcie tego postanowiliśmy nie wziąć udziału w imprezie i zakończyć współpracę z A&M Agency. To nie Hunter organizował festiwal, tylko firma pełniąca jednocześnie rolę menedżerską zespołu. Podział obowiązków zespół - menedżer był ustalony i jasny od początku naszej współpracy. Gdyby było inaczej, bylibyśmy menedżerami, a nie muzykami - mówi Paweł Grzegorczyk, choć przyznaje, że zwłaszcza na początku włączał się w promocję imprezy i sam pomagał przy jej tworzeniu. Podkreśla, że organizator, choć wkładał w przygotowanie festiwalu dużo pracy, wiele rzeczy robił bez porozumienia z muzykami.

- Z pewnością działał w dobrej wierze, ale bardzo często sprawy wymykały się spod kontroli. Nierzadko nawet nie wiedzieliśmy, jakie są problemy, lub dowiadywaliśmy się o nich, gdy były już ich efekty. Paweł Grzegorczyk przypomina sytuację sprzed trzech lat, kiedy na imprezie nie wystąpiły dwie zagraniczne gwiazdy, co także wywołało wściekłość fanów.

- Wtedy stanęliśmy murem za organizatorem i cały impet niezadowolenia wzięliśmy na siebie. Tym razem skala problemów nas przerosła, a i kredyt zaufania do agencji się wyczerpał - mówi muzyk.

Aleksandra Gocławska, Ewa Kułakowska, fot. M.J.Plitt