Odcinek 77

Ogródki działkowe z niecierpliwością przebierały nogami w oczekiwaniu na nowego Prezesa i Zarząd. Wszystko było już właściwie powiedziane, napisane, wszystko było jasne. Pozostawała jedna wątpliwość. Kto zajmie miejsce w pięknie położonym gabinecie wśród kwiatów i ziół, pośród plonów pracowicie zbieranych przez działkowców przez całe lata. Jeszcze tylko kilka dni i wszystko będzie jasne. Ale nie dla wszystkich.

W znanym zakładzie fryzjerskim będącym od kilku miesięcy siedzibą sztabu wyborczego Rysia Bańki panowało napięcie jak przed egzaminem na prawo jazdy. Członkowie najbliższego sztabu Rysia rozsiedli się na krzesełkach wokół fryzjerskich foteli. Na jednym - Rysio Bańka nerwowo przeczesywał włosy, spoglądając z nienawiścią na swe odbicie w lustrze. Obok, na drugim fotelu szef kampanii wyborczej pułkownik profesor równie drżącymi palcami usiłował wygładzić swoje niesforne czarne wąsiki. Wszyscy w milczeniu spoglądali pod sufit, gdzie umieszczony był telewizor. Na okrągło leciał program informacyjny, którego od rana jedynym tematem była ordynacja wyborcza do ogródków.

- Kurza stopa, co to będzie, co to będzie! - Rysio stukał się pięściami po pochylonej głowie.

- Dlaczego ci uwierzyłem, dlaczego ci uwierzyłem?! - z nienawiścią spoglądał w lustrzane odbicie sylwetki eksperta.

- Po co dałem się namówić na koalicję z Dyrektorem?! Jak przywrócą starą ordynację, to leżymy zupełnie!

- A jak nie przywrócą, to ty sam i jeszcze przynajmniej paru z was jakoś się do tego zarządu prześliźnie... - ekspert usiłował zachować spokój.

- K...a! - wielopiętrowa wiązanka wyrwała się z ust starszego pana w sfilcowanym sweterku.

- Jak nie z Dyrektorem, to z kim mieliśmy się dogadać? Trzeba było spuścić Chruściela do ceklasy, no to zrobiło się spółdzielnię. Nic nowego, panie pułkowniku, nie takie numery kiedyś nam wychodziły!

- Wiecie, że ludzie nie chcą z nami gadać? Nawet ze mną! Na co mi przyszło! Ja ręka w rękę z Dyrektorem! - złapała się za głowę była miss Mieszczna, od kilku lat na emeryturze. - Kto to wymyślił?!

- Cisza! - wrzasnął profesor pułkownik. - Co to za ryki? Jak nikt nie wiedział w co rękę włożyć, jak się z Chruścielem pożarliście o stołki, to wiedzieliście do kogo przyjść? No to teraz mordy w kubeł i słuchać! Nic nie jest stracone! Tak czy inaczej z Chruścielem wygramy! A do drugiej rundy Rysio wejdzie!

- Co pan profesor taki pewien?- zdziwiła się miss i spojrzała z nadzieją.

- Jak brzmi pierwsze prawo wyborcze? No? Nikt nie wie? - roześmiał się pułkownik.

- Nieważne kto i jak głosuje - ważne kto i jak głosy liczy!

- Ty to masz łeb... - rozdziawił bezzębne usta pan w sweterku.

Zupełnie inna atmosfera panowała w sztabie wyborczym Włodka Maciejki. Ten skromny człowiek nie pchał się na afisz. Zawsze wystarczał mu skromny fotelik z boku rady czy zarządu. Ale zawsze fotelik.

- Strzeżonego Pan Bóg... łapiesz? - odchylił się w fotelu w kierunku swego przyjaciela Henia Krótkiego. - Lepiej mieć to wszystko na oku, bo nie wiadomo, co ta banda jeszcze może wymyślić. Dlatego spokojnie zawsze się zgłaszam!

- I zawsze spokojnie jesteś wybierany! - roześmiał się Henio. - Jaką ordynację wprowadzasz w tym roku?

- Jak zawsze większościową, czyli flaszka na twarz! Marne kilka patyków i żadnych niespodzianek nie ma prawa być!

- Mnie już ta zabawa nie rajcuje - westchnął Henio. - Mam i tak kupę roboty.

- O właśnie z tą robotą - Włodek uczciwie rozlał biały oleisty płyn do sporych kieliszków.

- Co robimy z przegranymi?

- Jak to co? - Henio rozłożył ręce. - Sami sobie winni, po co się pchają do koryta?

- Widzisz, zawsze ci mówiłem, że polityka to nie jest uczciwy biznes. Tutaj najważniejsze jest zabezpieczenie tyłów! Dzisiaj na wozie, jutro pod wozem! Zapamiętają, jak im teraz pomożemy.

- Czyli? - Henio złapał już o co chodzi.

- Najłatwiej będzie z Chruścielem, dasz mu jakiś uczciwy etacik, co?

Henio skrzywił się. - Po co mi Chruściel?

- Jeszcze jest młody, parę wyborów przed nim, a jak postoi sobie u ciebie przez parę lat za barem to mu nie zaszkodzi. I nam też.

- Właściwie, czemu nie - roześmiał się Henio, gdy wyobraził sobie obłą sylwetkę Chruściela przepasaną gustownym fartuchem.

- Ja biorę na siebie panią Dolińską i Dyrektora - zaoferował Włodek.

- Rozumiem, Dolińską postawisz w sklepie za ladą, ale Dyrektor? Przecież byle jaki, bo byle jaki, ale własny biznes ma?

- Chłopie... - Włodek machnął ręką. - Żeby nie ja, to jego biznes już dawno by padł pod płotem. Mam już tego dosyć. Jak Dyrektor nie trafi do ogródka to będzie robił u mnie na placu. Lubi podobno świeże powietrze!

- A co z Długalem? - zafrasował się Henio. - O żadnym interesie nie ma pojęcia, starszy już człowiek, ale jeszcze nie emeryt. Będzie problem...

- Już nie ma problemu - machnął ręką Maciejko. - Sprawa prawie załatwiona.

- Co mu znalazłeś? - zaciekawił się Henio.

- Uczy się angielskiego, będzie w Irlandii grabił ogródki. Dobrze mu to zawsze wychodziło to i tam sobie poradzi. Mam dla niego parę dobrych adresów!

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.11.08