Odcinek 54

Wiosna, wprawdzie mocno spóźniona, dotarła w końcu do Mieszczna w całej pełni. W powietrzu unosiły się kłęby pyłków, w tym roku dokładnie wymieszane z cementem, grubo sypanym po remontowanej ulicy Głównej. Słońce wysuszyło już prawie wszystkie kałuże, lecz nieświadome swej mocy roztopiło też asfalt na świeżo położonych jezdniach, szczególnie w okolicach nowego multiplexu. Asfalt okazał się cienki niczym papier, na którym sporządzono wszelkie wymagane protokoły odbioru inwestycji. Jak zawsze gorliwy Szeryf taktownie pominął jednak strony miejscowych gazet donoszące o tym dziwnym zjawisku atmosferycznym. Są w Mieszcznie większe problemy.

Nie wszyscy mogli się cieszyć najpiękniejszą porą roku. Do osób niewątpliwie pracowitych nawet w tak piękne słoneczne dni należał Dyrektor oraz jego najbliżsi współpracownicy i nowi sojusznicy. Było ich wielu, nawet bardzo wielu, lecz zaszczyt bezpośredniego dostępu do ucha Dyrektora miała jedynie wąska grupa najbardziej zaufanych. Tym razem okazja do spotkania tej, nie bójmy się śmiało użyć takiego określenia, grupy wybitnych obywateli wyniknęła w związku z uroczystymi obchodami urodzin Dyrektora.

- Jeszcze w tym roku spotykamy się tylko w naszym kameralnym gronie, najszczerzej życząc dostojnemu jubilatowi, aby za rok jego święto i nasze święto stało się świętem całego miasta! - jako pierwsza ze stosowaną laudacją wystąpiła pani Stasia, ubrana na tę okoliczność w chabrowy kostiumik. Z przyzwyczajenia zamierzała poprawić niesforny loczek nad czołem, lecz w porę przypomniała sobie, iż aktualna moda kazała jej wyprostować włosy i ozdobić czoło gustowną grzywką.

- Widzę przyszłoroczne święto pana Dyrektora - tu przymknęła oczy - jako okazję do wyrażenia już przez wszystkich mieszkańców Mieszczna swych gorących uczuć wobec naszego jubilata, najwybitniejszego obywatela w wielowiekowej historii pięknego mazurskiego grodu! A teraz, póki co, proszę o przyjęcie tego skromnego podarunku będącego symbolem... symbolem... - tu z lekka zabrakło jej twórczej weny.

- Dostojeństwa i radości... - szepnęła stojąca za nią pani Zosia, poprawiając berecik.

- Dostojeństwa i radosci, że możemy być tu z panem w tak niezwykłej chwili - tu wręczyła Dyrektorowi dużą paczkę w kolorowym papierze obwiązaną grubą wstążką z imponującą kokardą na wierzchu.

Dyrektor przetarł chustką spotniałą łysinę i wymienił z panią Stasią obrzędowego niedźwiadka. Po kolei podchodzili kolejni goście mniej lub bardziej efektownie wyrażając swoje nieskrywane uczucia do solenizanta. Czuwający z boku kelner ruszył z tacą z zachęcająco wyglądającymi wysokimi kielichami.

- Na zdrowie! Zdrowie naszego solenizanta! - niosło się po ogrodzie dyrektorskiej rezydencji.

- Cholera! Soczek jabłkowy! - parsknął Mikołaj Styczeń z obrzydzeniem wstrząsając się po wypiciu jednym haustem całego kieliszka.

- A czego się spodziewałeś? - roześmiał się stojący obok Henio Krótki. - I tak nieźle, podobno w zeszłym roku była mineralna bez bąbelków!

- A to kutwa! - Styczeń wycierał rękawem zachlapany sokiem firmowy krawat w osiołki.

- Zapraszam do stołów - Dyrektor powiódł gości w kierunku rozstawionych pomiędzy drzewami namiotów. Po chwili już tylko szczękanie sztućców świadczyło o skupieniu się gości na intensywnej konsumpcji. Pierwszy od talerza oderwał się Henio Krótki. Zaciągnął się dyskretnie papierosem i pochylił do siedzącej obok pani Stasi.

- Gratuluję skuteczności! To naprawdę piękny widok jak Długal kurcgalopkiem biega do kibelka w barze! Pozbawić go przywileju korzystania z własnego ustronnego miejsca to naprawdę szatański pomysł!

- Ma przecież pod oknem publiczny, nawet automatyczny! Za marną złotówkę. Sam przecież wpadł na ten pomysł! - zachichotała pani Stasia.

- Nie spodziewał się chyba, że dla siebie go szykuje - włączył się w rozmowę Styczeń. - Taki wielki człowiek, a jak każdy swoje potrzeby ma!

- A co będzie jak jego następcy też się taka przygoda przydarzy? - Henio Krótki spojrzał w kierunku Dyrektora. - Nie każdy ma takie długie nogi jak Długal i może nie zdążyć!

- Nie ma sprawy, panie Heniu, pracuje się nad tym, pracuje! Wspólnie z panem Styczniem już coś wymyślimy, no nie? - uśmiechnęła się do zaaferowanego koalicjanta, który akurat czujnie przerzucił z półmiska na swój talerz ostatnią porcję wędzonego węgorza.

Henio jako doświadczony biznesmen wyczuł natychmiast okazję do zrobienia interesu.

- Co, jakaś drobna przebudowa, może w czymś pomóc?

- Co pan, panie Heniu! Tanie państwo, żadnych niepotrzebnych inwestycji! - zaperzyła się pani Stasia. - Prawo, prawo wszystko załatwi! Sprawiedliwie!

- Nie łapię, cholera, już stary jestem... - Henio, gdy trzeba potrafił mieć przekonujące kłopoty nawet z tabliczką mnożenia. W pani Stasi obudził się nauczyciel.

- To proste panie Heniu - radośnie potrząsnęła świeżą grzywką. - Dlaczego mamy kłopoty z Długalem? Bo żeby go wypchnąć musimy ruszyć całe Mieszczno! - zatrzepotała rzęsami.

- A to kosztuje i wynik niepewny!

- No - zauważył roztropnie Styczeń.

- Więc żeby na przyszłość nie było kłopotów zmieni się trochę prawo i już następca Długala będzie nam z ręki jadł! Bo jak nie, to adieu! - wyraziła się po francusku.

- To znaczy, że już nie każdy będzie miał zaszczyt osobiście sobie wybrać dysponenta ekskluzywnego kibelka? - załapał Henio.

- Dokładnie tak! Wystarczy, że Mieszczno wybierze nas - tu uśmiechnęła się do Stycznia - a z resztą to już sobie sami damy radę. Byle się nikt nie wtrącał!

Heniowi lekko zjeżył się bujny, choć siwy włos. Skądś to już sobie przypominał.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.05.31